Donald Trump mówi, że może naprawić gospodarkę. Joe Biden mówi, że już to zrobił. Obaj twierdzą, że mają magiczne rozwiązanie problemów finansowych Ameryki.

Ale który plan jest mniej prawdopodobny, aby zniszczyć kraj? Rozłóżmy na czynniki pierwsze te dwie sprzeczne ideologie ekonomiczne — „Bidenomikę” kontra „Trumponomika” — i zobaczmy, kto jest naiwny.

Wracając do swojej kampanii, Trump promuje swoją wersję ekonomicznego planu mistrzowskiego, który, jak twierdzi, uratuje Amerykę przed tak zwanymi porażkami Joe Bidena. Mówi dużo, jak zwykle.

Twierdzi, że Amerykanie toną w „zamachu i nędzy” z powodu polityki Bidena i obiecuje, że jego geniusz ekonomiczny rozwiąże to wszystko.

Wiesz, z niższymi podatkami, niższymi stopami procentowymi i ogólnie niższymi kosztami wszystkiego.

MAGAnomia Trumpa

Plan gospodarczy Trumpa opiera się w zasadzie na populistycznych obietnicach przywrócenia amerykańskiej produkcji i nałożenia ceł na wszystko, co zagraniczne i co się przemieszcza.

Jego plan opiera się na przekonaniu, że poprzez skupienie się na produktach chińskich, może pobudzić krajową produkcję i ożywić gałęzie przemysłu, które od lat pozbawiają miejsc pracy.

Bądźmy konkretni.

Trump chce nałożyć ogromne cło w wysokości 60% na chiński import. To nie jest mała kwota. W rzeczywistości jest tak duża, że ​​wielu ekonomistów wydaje przerażające ostrzeżenia.

Chodzi o ochronę amerykańskich miejsc pracy, ale historia pokazała nam, że protekcjonizm często prowadzi do wyższych cen dla konsumentów.

Czy ktoś pamięta lata 30. i Wielki Kryzys? Jeśli cła Trumpa wejdą w życie, mówimy o wzroście cen na całej linii, od podstawowej elektroniki po dobra konsumpcyjne. Wystarczy ogłosić III wojnę światową.

Gospodarka światowa jest ściśle powiązana, a zerwanie stosunków handlowych nigdy nie kończy się dobrze.

Trump ma też oko na Rezerwę Federalną, którą przez większą część swojej pierwszej kadencji publicznie krytykował.

Nadal obwinia Fed o błędne ustalanie stóp procentowych i nie ukrywa, że ​​chce mieć większą kontrolę nad polityką pieniężną.

Według niego Fed „wiele razy się pomylił”. Można śmiało założyć, że w drugiej kadencji będą się jeszcze agresywniej ścierać.

A potem oczywiście Trump planuje wprowadzić całą serię cięć, począwszy od podatków dochodowych, poprzez świadczenia emerytalne, aż po wynagrodzenia za nadgodziny.

Podwaja swoje sztandarowe obniżki podatków z 2017 r., z których skorzystały przede wszystkim korporacje i osoby zamożne.

Dla klasy robotniczej w Ameryce Trump obiecuje ulgę poprzez obniżenie podatków od nadgodzin i napiwków. Brzmi nieźle, ale czy naprawdę poprawi to czyjeś codzienne życie?

Obniżanie podatków zawsze brzmi dobrze w teorii, ale jeśli nie idzie w parze z solidnym planowaniem fiskalnym, może stanowić problem dla długoterminowej stabilności gospodarczej.

A co z bidenomiką?

Bidenomika Joe Bidena zmierza w przeciwnym kierunku. Zamiast zwrócić się do wewnątrz za pomocą taryf, Biden skupił się na inwestycjach publicznych i wzmocnieniu pozycji klasy średniej.

Zależy mu na infrastrukturze i zielonej energii, które, jak twierdzi, przyczynią się do budowy silniejszej i bardziej odpornej gospodarki.

W rzeczywistości administracja Bidena stoi za niektórymi z największych inicjatyw w zakresie wydatków publicznych w ostatniej historii, w tym za American Rescue Plan o wartości 1,9 biliona dolarów.

Bidenomika ma również na celu promowanie konkurencji, zwalczanie monopoli i przyznawanie pracownikom większych praw.

Do najważniejszych inicjatyw prezydenta w zakresie związków zawodowych zalicza się wspieranie związków zawodowych i oferowanie bezpłatnych studiów wyższych.

Jego administracja uchwaliła nawet ustawę CHIPS and Science Act, aby pobudzić produkcję półprzewodników — Trump lubi twierdzić, że to popiera, ale w rzeczywistości nie zrobił wiele, aby to osiągnąć.

A co z wynikami? Cóż, Biden ma przyzwoite liczby.

Od czasu objęcia przez niego urzędu w gospodarce powstało ponad 13 milionów miejsc pracy, wiele z nich w sektorze wytwórczym, który od dziesięcioleci kurczy się.

Stopa bezrobocia utrzymuje się na poziomie około 3,8%, co jest imponującym wynikiem, jeśli spojrzymy na ostatnie pięć dekad.

Co więcej, w drugim kwartale 2024 r. PKB wzrósł w ujęciu rocznym o 3,1%, co świadczy o odporności na inflację.

Jednak przeciętny Amerykanin nadal nie jest zadowolony z Bidenomiki, głównie dlatego, że inflacja osiągnęła w 2022 r. nieprzyjemny szczyt na poziomie 9,1%.

Mimo że w 2024 r. spadnie do 3,5%, a Rezerwa Federalna obniżyła stopy procentowe, koszty artykułów spożywczych i benzyny nadal stanowią dla większości ludzi problem.

Jeśli chodzi o sedno sprawy, oba plany gospodarcze są okropne, więc są równie do bani. I posłuchajcie, Kamala Harris wcale nie jest lepsza.

Jasne, niepowodzenia Trumpa i Bidena czynią ją bardziej atrakcyjną dla opinii publicznej, ale w międzyczasie ogromna dziura w krajowym zadłużeniu staje się coraz większa i to właśnie może ostatecznie doprowadzić do załamania amerykańskiej gospodarki.